Na cmentarzach poza Paryżem, wyjąwszy polską nekropolię w Montmorency, zachowały się jedynie pojedyncze nagrobki Polaków przybyłych do Francji po powstaniu listopadowym. Nielicznych było stać na zakupienie wieczystej koncesji i postawienie pomnika, a potomków na utrzymanie go w dobrym stanie. Przetrwały groby tych, którym się powiodło, gdyż zdobyli we Francji intratny zawód - najczęciej byli lekarzami, farmaceutami, prawnikami – i weszli w rodziny francuskie, nierzadko dosyć zamożne.
Oddzielną grupę stanowią cmentarze Nicei i Mentony. Na Riwierę przyjeżdżali przedstawiciele ziemiaństwa, arystokracji, przemysłowców, którzy chcieli miło spędzić zimę czy spróbować szczęścia w kasynach. Sporo młodych osób w ostatniej fazie gruźlicy miało nadzieję na podreperowanie zdrowia i pozostało tam na zawsze.
Pierwsi nieliczni uczestnicy powstania listopadowego znaleźli się w Paryżu już w początkach października 1831 roku. Władze francuskie wobec zapowiadanego napływu polskich emigrantów wydały dyspozycję kierowania ich do Awinionu (Vaucluse) na południu kraju i zakazywały osiedlania się w Paryżu. Potężny zamek papieski był wówczas wykorzystywany na koszary, w których kwaterowano polskich żołnierzy i podoficerów. Oficerowie mieszkali po kilku w prywatnych kwaterach. Tym samym powstał pierwszy zakład (depôt) dla polskich wojskowych, choć równocześnie władze godziły się milcząco na powstanie nieoficjalnego ośrodka w stolicy, gdzie zamieszkali głównie cywilni uczestnicy powstania albo też oficerowie wyższych stopni, dysponujący własnymi środkami utrzymania.
Po przybyciu do Awinionu przedstawiciele kolumn wojskowych zorganizowali samorząd. Jego głównym zadaniem było regulowanie stosunków pomiędzy emigrantami, ich reprezentacja na zewnątrz, zwłaszcza wobec władz francuskich i najróżniejszych komitetów pomocy. Życie w nowych warunkach było źródłem wielu problemów. Młodym rozhukanym ludziom nie wystarczyły dyskusje i czytanie prasy. Rozpoczęte w kawiarniach zwady często kończyły się pojedynkiem. To też pierwsze groby kryły tych, którzy padli z ręki współrodaków. Źródłem poważnego konfliktu z władzami francuskimi stała się kwestia służby Polaków we francuskich formacjach wojskowych, podbijających w tym czasie Algerię. Rozdrażnienie wywoływały też decyzje obniżenia zasiłków wypłacanych emigrantom. Stawki dla oficerów wynosiły początkowo od 50 do 85 franków miesięcznie, natomiast dla podoficerów i żołnierzy były wręcz głodowe. Bieda, niedożywienie, złe warunki sanitarne, brak opieki lekarskiej, słaba odporność psychiczna były przyczyną nieproporcjonalnie wysokiej śmiertelności wśród uchodźców, zważywszy na ich młody wiek w chwili opuszczenia ojczyzny. W pierwszym dziesiątku lat wychodźstwa, od 1831 do 1842 roku, zmarło około 15% ogółu emigrantów we wszystkich krajach (S. Kalembka, Wielka Emigracja 1831-1863, s. 53)
Ocenia się liczebność Wielkiej Emigracji w latach 1831-1837 na 9 tys. osób, a liczbę tych co schronili się we Francji na 5-6 tys. Do stycznia 1832 roku Francuzi mieli do czynienia z Polakami przybywającymi indywidualnie. Duże zorganizowane kolumny wojskowych stanęły na granicy francuskiej pod koniec tego miesiąca. Wkrótce zakład w Awinionie liczył ponad 1000 wychodźców. Władze zaniepokojone tak znaczną liczbą przybyszów powołaly dodatkowe dépôt dla wojskowych, w Besançon (Doubs), Bourges (Cher), Le Puy (Haut-Loire) i Dijon (Côte-d’Or) oraz ich oddziały w pomniejszych miejscowościach. Zakład w Châteauroux (Indre) przeznaczony dla osób cywilnych zapełniał się powoli. Latem 1832 r. znalazło się tam ponad stu studentów uniwersytetu wileńskiego, warszawskiego i innych, którzy przerwali naukę i przystąpili do powstania. Kiedy jesienia 1832 roku otworzyła się możliwość kontynuacji nauki na wybranych uczelniach francuskich większość tych, którzy wcześniej studiowali medycynę udała sie do Montpellier (Herault), natomiast studenci prawa zgromadili się przeważnie w Dijon (Côte d’Or). Nieco poźniej Polacy podjęli naukę w Szkołach Górniczych w Paryżu czy w Clermont-Ferrand.
Likwidacja wielkich zakładow rozpoczęla się wiosną 1833 roku. Poczynając od 1834 roku, wychodźcy rozrzuceni po wielu departamentach zaczęli zmieniać swe miejsce pobytu zmuszeni do tego trudnymi warunkami i poszukiwaniem pracy zarobkowej. Wielu przyjmowało służbę państwową przy budowie lub obsłudze linii kolejowych i kanałów żeglownych inni podejmowali zajęcia komiwojażerów. Stosunkowo nieliczni żenili się z Francuzkami i osiedlali w jednej miejscowości.
Próżno szukać polskich grobów w miejscowościach, gdzie w latach 1832-1833 znajdowały się duże skupiska polskiej emigracji. Podobnie jak większość Francuzów w owym czasie, Polacy wybierali z konieczności grób darmowy zwany popularnie fosse commune. Jedynie obelisk na cmentarzu w Bergerac (Dordogne) jest śladem po zakładzie istniejącym od połowy marca do października 1833 r. Władze francuskie zaniepokojne rosnącymi wpływami „partii republikańskiej” w zakładach w Awinionie i w Besançon skierowały „wichrzycieli” do zakładu w Bergerac. Ludność Bergerac nastawiona republikańsko witała ich przyjaźnie. Na wiadomość o likwidacji zakładu prawie wszyscy mieszkańcy miasteczka w liczbie 6000 złożyli petycję protestacyjną i na swój koszt wznieśli pomnik na grobie dwu zmarłych w Bergerac Polaków Emila Giedroycia i Eugeniusza Radońskiego. Na tablicy widnieje napis: Walczyli za Boga swoich Ojców i za Wolność, żeby Polska była Polską (Ils sont combattu pour le Dieu de leurs Pères pour la Nationalité de la Pologne et la Liberté).
Od pierwszych lat emigracyjnych Polacy świętowali rocznice narodowe, niektóre uroczystości kościelne i pogrzeby. Mimo różnic politycznych i światopoglądowych w uroczystościach pogrzebowych ważnych osobistości uczestniczyli wszyscy rodacy. Taki był pierwszy pogrzeb na ziemi francuskiej Polaka-pułkownika Józefa Smolińskiego (1777-1832) zmarłego w Besançon 30 kwietnia 1832 roku: Od godziny 6 rano już batalion wojska francuskiego z pułku 53 piechoty liniowej czekał przed hotelem „De France” w paradzie. Tu ciało było złożone zmarłego. O 6 i pół cały oddział wojska polskiego, piechota, kawaleria i artyleria, przybył i zajął miejsce sobie przeznaczone, ale oddział ten był bez broni.[...] Batalion piechoty francuskiej dał pierwszy wystrzał karabinowy jednoczesny w momencie, gdy ośmiu oficerów polskich na barkach swych wyniosili trumnę z hotelu. Pułkownicy Oborski i Antonini nieśli dwa ordery, polski i francuski, na poduszkach.[...] Ciało zaniesiono do kościoła Św. Piotra. [...] Po odśpiewaniu „Libera” ośmiu kapitanów polskich dekorowanych zdjęło trumnę z katafalku i wyniosło na barkach przed kościół. Batalion dał po raz drugi ognia. Ośmiu poruczników dekorowanych przyjęło trumnę i tak, zmieniając się ciągle, prowadzono albo raczej niesiono ciało na barkach aż do cmentarza o pół mili za miastem. Na cmentarzu, wnet przy wejściu do niego, batalion dał po trzeci raz wystrzał. Kapitan de Rochetin, z pułku krakusów, adiutant generała Ramorino, miał mowę po francusku. Drugą mowę miano po polsku przez kapitana Olszewskiego, po której batalion dał trzy razy ognia i trumnę spuszczono do grobu; a gdy przysypano ją naprzód garścią ziemi polskiej, żołnierze francuscy z batalionu asystującego kolejno strzelali do tego grobu, aż go zupełnie zasypano. ( J.A. Potrykowski, Tułactwo Polaków we Francji, t.1, s.129)
Barbara Kłosowicz-Krzywicka